7:00 rano. Blady poranek budzi mnie dźwiękiem betoniarki. Za oknem rysuje się widok, który przekonuje mnie do myśli, że to w Kołobrzegu, a nie w Dubaju znajduje się większość dźwigów budowlanych na świecie. Oto nastał więc dzień. Dzień wyjątkowy. Nadeszła bowiem moja kolej na wyczekiwaną wizytę w warsztacie samochodowym, w którym za godzinę moje auto doczeka się naprawy. Ech… a może zostać w ciepłym łóżku i jeszcze na chwilę przytulić obłoczek snu… Wizyta w warsztacie wygrywa. Czas oczekiwania sprawił, że stała się ona wydarzeniem wyjątkowym. Poranny program – toaleta, kawa, karmienie kotów, brak śniadania – realizuję w przyspieszonym tempie i na czas zostawiam pojazd i kluczyki w rękach umorusanego i pachnącego smarem majstra. Zupełnie jakby był tam od wczoraj. A może takie miejsca nidgy nie zasypiają…
Czy ten poranek może być jeszcze bardziej mechaniczny?
Może rześki spacer piechotą do domu odczaruje budzący się dzień. Słońce maluje już dachy domów, a szarymi ulicami sunął spieszący się do pracy przechodnie i szczęśliwi posiadacze czworonogów. Szybkim krokiem mijam kolejne skrzyżowania, aż na mojej drodze do odczarowania tego dnia gorącą kawą, staje uliczny słup ogłoszeniowy, a na nim szeleszczące plakaty. Mnóstwo plakatów. Jednak mój wzrok przykuwa prozaiczny tytuł poetyckiego poniekąd wydarzenia, na które zaprasza Centrum Kultury – „KONCERT DLA NIEZAKOCHANYCH”. No tak. Fakt, że jutro są Walentynki, Święto Zakochanych, spowodował koszmarne poczucie pustki u wszystkich, którzy 14 lutego nie będą świętowali. Jedni z wyboru i buntu, inni z powodu singlowego charakteru swojego stanu. Jeszcze inni kochają przecież tak bardzo, że celebrują tę miłość codziennie i data nie ma dla nich znaczenia. Organizatorzy tegoż koncertu postanowili najwyraźniej ową pustkę wypełnić, stygmatyzując ją jednak niby przewrotnym tytułem. W pierwszej chwili jestem zła. Tocząca się od lat awantura o Walentynki odbiera sens ich obchodzenia zakochanym, a u samotnych wywołuje nieuzasadnione pragnienie kupienia poduszki w kształcie serca, mimo iż jej nie potrzebują i tylko pokryje ją kurz. Jak w tej atmosferze celebrować swoją samotność, uczuciową niezależność? Jedną z opcji może być pójście ze znajomymi na koncert. Zwłaszcza, że szansy na stolik w restauracji nie będzie. Wypełnią ją zakochani, otoczeni zakochanymi.
Ta ostatnia refleksja zupełnie mi się nie podoba i z przykrością stwierdzam, że pojawia się co roku, tego samego dnia. Może więc powinniśmy ją sformalizować i ustanowić dzień 13 lutego Świętem Niezakochanych? Jego patronem byłby święty Eulogiusz, który w swoich rozprawach walczył z tezą, że Jezus miał tylko jedną, boską naturę. Bronił przy tym jedności wczesnego Kościoła. Tak jak miłość ma nie jedno oblicze i jej obecność nie powinna nas dzielić. Tytuły zaplanowanych na ten dzień wydarzeń przestałyby brzmieć przewrotnie, nikt nie czułby się poszkodowany mimo woli. A może przewrotnie Dzień Niezakochanych wyzwoliłby w nas pokłady miłości do samych siebie, czego zarówno singlom jak i szczęśliwie związanym dziś życzę.